niedziela, 8 listopada 2015

Za głosem serca

i Muzyków poszłam tej soboty.
Yes!
Nie obyło się bez kilku bezowocnych prób, ale w końcu udało się: wyskoczyłam z pidżam dopiero o 14:30.

Warto od czasu do czasu przetrzepać stare przyzwyczajenia i przekonania.
Być może one wcale nie są nasze?
Jak ubogie byłoby życie bez artystów!
Dzięki Wam!

Nadszedł jednak ten moment, kiedy wezwała mnie beczalnia.
Nie było zmiłuj.


Po drodze podskoczyłam do Starych po Wysokie.
What a shame, już nigdzie nie mieli.

 
Jadąc przez pozostawiony nam przez poprzedni rząd krajobraz w ruinie podziwiałam świeżo wyremontowany dach dworca w St. J. 
oraz prace związane z podłączeniem światłowodu w naszej wiosce.


No, w warszawskim mieszkaniu nie mam takich cudów, jak światłowód.
Holger w Rajchu też nie.



 I w końcu dotarłam do mitycznego miejsca wszystkich miejsc.
Do wylęgarni mitu założycielskiego nowych żyć.


Mija pięć miesięcy, odkąd je odkryłam i w ogóle.
Mało z nas zostało,
chociaż przecież to wszystko jest.
Tyle że jest, ale było.
A teraz zupełnie inni my.
Na szczęście bezkres już coraz rzadziej.




 Bałam się tej jesieni, tych mgieł, długich wieczorów.
Ale to nic, to nic.
Jest po prostu jak w Belgii.


Też chcecie odlotu w niedzielnych pieleszach, tak?
Here you go:



Na chwilę obecną nie znam większego.
W sensie muzycznym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz