środa, 31 stycznia 2018

Spoza schematu

Ostatnio napisał do mnie Kosmos.
Taki oto dyplom dostałam:



Wczoraj (i przedwczoraj) dałam sobie w kość z Pidżejem, więc po całym tym emocjonującym dniu nie miałam już siły na dłuższy wpis.
Bądźcie pozdrowieni i pozdrowione!

wtorek, 30 stycznia 2018

Sztuka Wolności

Dzisiaj o 13-tej mam termin u pewnej Starszej Siostry, notariuszki w Olsztynie.
Podpisuję akt założycielski fundacji
Sztuka Wolności, której to fundacji jestem fundatorką i prezeską.

LoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLoveLove


poniedziałek, 29 stycznia 2018

Sign of the Times

Miałam mocny tydzień.
Wiem z P&P, że nie tylko ja tak miałam.
Bo to podobno ten mars w skorpionie tak robi...

W każdym razie, tydzień zakończył się niedzielą z cyklu "dzień zero".
Długo na to czekałam,
pracowałam na to wręcz,
Buddysta mi pomagał,
AleMężczyzna próbował pomóc,
ale to każdy musi sam.
Nie przyspieszysz.

Dziś zatem pierwszy dzień.

Siedziałam wczoraj wieczorem na kanapie sama i nawet wypiłam trochę czerwonego wina,
czego już dawno nie było, a potem ktoś gdzieś polecił ten wywiad z Organkiem na Trójce,
więc włączyłam, czego też dawno nie było, i Organek tam polecił ten utwór, który świetnie pasował do atmosfery wieczoru.



Uczucie w dniu zero było właśnie takie.
W końcu oderwanie i lot.
Nawet nie wiecie...

Organek i ja to relacja, na którą jeszcze nie przyszedł czas.
Co prawda, prawie dwa lata temu rozmawialiśmy w Toruniu i On prosił, żeby mu wysłać link do Wieśniaka ("ZdrowyWieśniak, to ja!") na "ten cały facebook", co też uczyniłam, ale widzę, że On tej wiadomości nie odebrał. Pewnie zawieruszyła się gdzieś w "innych".
I spoko.
Przyjdzie na to czas, przyjdzie czas, przyjdzie czas.

Jak na razie dzięki Organkowi trafiłam na konkurs fotograficzny do toruńskiego CSW,
bo On często poleca takie wydarzenia w Toruniu.
Być może tam mieszka. Nie wiem.
Na pewno tam studiował - zupełnie jak AleMężczyzna i tylko chwilę wcześniej.

W Toruniu znam więc nie jeden akademik,
nie jedną stołówkę,
nie jedną bibliotekę.

Wiem od początku, że Organek będzie ważnym gościem w moim Pałacu.
Po prostu to wiem.
Zanim to nastąpi, dom będzie mi rozbrzmiewał inną muzyką -
już niedługo.
Szykuje się bardzo ciekawy luty.
Zaczynam już jutro.

Jutro niejako prapremiera lutego.
A później być może będę nawet w stolicy,
ale odezwę się jeszcze do każdej z osobna, jakby co.

One Love! 
Rock, rock on.

Link do wywiadu:
https://www.polskieradio.pl/9/6085/Artykul/2007436,Tomasz-Organek-o-slowach-ktore-definiuja-jego-zycie

niedziela, 28 stycznia 2018

sobota, 27 stycznia 2018

Defence is the first act of offence


- O Boże, co on ma w tej głowie! - powiedział AleMężczyzna, kiedy z wolna snuliśmy się po sali na pierwszym piętrze Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu. W sekcji Znaki Czasu trwa wystawa twórczości Davida Lyncha, który znany jest szerokiej publiczności jako reżyser enigmatycznych, ciężkich, koszmarnych wręcz filmów fabularnych oraz kultowego serialu Twin Peaks. Szersza publiczność często nie wie, że Lynch także maluje, fotografuje czy nagrywa muzykę. W CSW kurator Marek Żydowicz - organizator międzynarodowego festiwalu sztuki operatorskiej Camerimage - zebrał pokaźny zbiór rysunków, obrazów, instalacji i instalacji wideo Davida Lyncha. Na tę wystawę udaliśmy się tuż po obejrzeniu zdjęć nagrodzonych w ramach konkursu World Press Photo 2017, które są wystawiane na parterze. Wszystko za sprawą organizowanego przez CSW konkursu fotograficznego, w którym wzięłam udział. To dlatego tydzień temu znaleźliśmy się w Toruniu.

W latach 90-tych mieliśmy taki okres, kiedy zachłannie pochłanialiśmy godne uwagi dzieła kinematografii. Kiedy obejrzeliśmy już wszystko, co było w ostródzkich wypożyczalniach kaset VHS, odkryliśmy olsztyńską wypożyczalnią Beverly Hills z jej działem filmów dystrybuowanych przez Gutek Film. Do naszych ulubieńców należeli Lars von Trier i David Lynch właśnie, co jest wielce wymowne à propos naszego stanu emocjonalnego w tamtych latach... Dziś nie do pomyślenia. Dlatego też zarówno AleMężczyzna, jak i ja dość silnie zareagowaliśmy na tę wystawę w CSW. AleMężczyzna uciekł, a mnie strasznie rozbolał żołądek.

"Ta sztuka mnie nie karmi. Co to ma być?" - pomyślałam zniesmaczona. Zabierałam się do opuszczenia sali. Dudniła tam ciężka muzyka przeszywana jaskrawymi dźwiękami smyczków jak z filmów grozy, ściany usłane były obrazami postaci o twarzach w kształcie wagin. Mój wzrok zatrzymał się na małym ekranie, na którym wyświetlany był film. Jasna sprawa, że przykuł moją uwagę, bowiem bohaterowie filmu mieli ludzkie ciała i ogromne królicze głowy. Żołądek dokuczał coraz bardziej. Kręciło mi się w głowie od bordowych ścian i aksamitnych kotar, chciałam uciekać od tej głośnej, wibrującej muzyki, ale ciekawość wygrała. Założyłam słuchawki i weszłam w świat Lyncha.



Przed napisaniem tego wpisu nie sięgnęłam po literaturę, nie sprawdziłam faktów ani nie podszkoliłam się w zakresie historii sztuki. Chcę tu pokazać, jaką funkcję spełniają sztuka nowoczesna i współczesna i co możemy z nich czerpać. Chcę także zwrócić uwagę na fakt, że wszyscy możemy być ich odbiorczyniami/odbiorcami, nawet jeśli nie wiemy dużo o historii sztuki oraz wydaje nam się, że dzieła te nie mają sensu, są brzydkie, nie karmią nas albo że ich nie rozumiemy. Grunt to spojrzeć w głąb siebie i spróbować zrozumieć to, co dzieje się w nas za sprawą tejże sztuki. Tu nie ma "złych" ani "dobrych" odpowiedzi.
To nie matura według klucza.
To samo życie.

Co więc zadziało się we mnie?
Pojawiła się ta przeszywająca groza i lęk przed nieznanym i nieobliczalnym, które towarzyszą mi podczas seansów chyba wszystkich filmów Davida Lyncha. Tym razem jednak wyraźnie poczułam, że ten film to klucz do zrozumienia USA - kraju zbudowanego na masakrze rdzennej ludności i zwierząt oraz na bestialstwach niewolnictwa, którego pokłosie przecież nadal ma się nie najgorzej. Wystarczy wspomnieć o ruchu Black lives matter. Zobaczyłam i poczułam koszmar dusznego społeczeństwa opartego na konwenansach i pozorach, na zbrojach garniturów, na maskach, pod którymi nie wiadomo co się kryje. Człowiek tak silnie opancerzony jest zdany na brak relacji i emocjonalny chłód.

Atmosfera filmu oraz wypowiadane tam sekwencje wprawiają w stan niepokoju i oczekiwania. Powstaje poczucie, że coś strasznego się dzieje albo zaraz się wydarzy, a przecież przedstawiono tam tylko bardzo codzienne czynności. Specyficzne oświetlenie w zestawieniu z wywołującą napięcie muzyką sprawia, że postrzegamy tę codzienność jako koszmar. Powstał film z gatunku horroru. Tyle że ten koszmar rozgrywa się w nas - na podstawie klisz kultury popularnej (np. długie cienie i muzyka) i - tak - naszych własnych doświadczeń.
W tym sensie film Rabbits przywodzi na myśl moją ulubioną metaforę obchodów świąt Bożego Narodzenia w Polsce, którą - cóż za koincydencja - New Yorker umieścił na okładce pierwszego numeru w 2018 roku:


Wszyscy udajemy, że na środku salonu nie ma słonia.
Tak jak społeczeństwo (tutaj akurat amerykańskie) udaje, że wszystko jest cacy.

W drugiej sali już nie jest tak subtelnie. Wystawiane tam obrazy przedstawiają między innymi sceny przemocy w ognisku domowym - w sensie dosłownym, gdyż Lynch całkiem często sięga po temat ognia, spalenia, podpalenia. Mamy tu sceny przedstawiające osoby, którym puściły nerwy i wszelkie hamulce. To obraz duszy zbiorowej społeczeństwa, w którym co i rusz jakiś przeciętny przedstawiciel klasy średniej dokonuje masakry na ludności cywilnej.
David Lynch pozwala nam zajrzeć za kulisy tych wydarzeń. Tutaj możemy zobaczyć, jaka codzienność być może poprzedza te akty szaleństwa.
Tytuły obrazów to scenki z koszmaru życia rodzinnego:

Woman with a broken neck and an electric knife speaks to her husband
"Change the fucking channel, fuckface"

czy


Bob loves Sally until she is blue in the face


David Lynch zdaje się być arcywrażliwym przekaźnikiem, który wydobywa na zewnątrz to, co społeczeństwo amerykańskie kryje w szafach, pod dywanami i pod pierzynką. Artysta zagląda do salonów i sypialni, wywraca społeczeństwo na drugą stronę i prezentuje nam ohydne bebechy. Wygląda na to, że ma silną potrzebę wyrzucenia z siebie, zwymiotowania wręcz, całej tej mieszanki okropieństw.
Rozumiem Go doskonale!
W końcu miałam tę samą potrzebę, kiedy tylko weszłam w tę przestrzeń.


Sztuka nowoczesna/współczesna przemawia językiem emocji i potrafi mieć walory wybitnie edukacyjne nie używając akademickich metod nauczania. Często nie dociera ona do publiczności poprzez intelekt, lecz poprzez ciało. I tutaj taki drobny haczyk - warunkiem jest chociażby podstawowy kontakt odbiorczyni/odbiorcy ze swoim ciałem. Jeszcze kilka lat temu prawdopodobnie nie powiązałabym skurczy żołądka z upiorną sztuką. Dziś, zapoznana z metodami Reicha czy Lowena, dostrzegam tę kauzalność.


"Ten Lynch to są rzygi, nie wystawa" - powiedział AleMężczyzna już przy szatni, ale później jeszcze długo rozmawialiśmy o tej wystawie. I o to chodzi.



piątek, 26 stycznia 2018

Po Durągu




Piszę dla Was recenzję wystawy, którą widziałam tydzień temu w Toruniu.
Tak jak wspomniałam, jest to upiorna sztuka, która przyprawia o mdłości, więc piszę po kawałku i robię przerwy, ale już niedługo się z Wami podzielę.

Tymczasem kilka kojących ujęć z wtorku, zanim nadeszła odwilż.




czwartek, 25 stycznia 2018

Leszek/Lekcje Koniczka



Zainspirowana wczorajszym wpisem CórkaWiśniewskiego zapytała w komentarzu, czy mam jeszcze tego bobasa z dawnych lat. Bobasa, któremu Ona nadała imię Leszek.

Musicie bowiem wiedzieć, że

1. CórkaWiśniewskiego i ja znamy się od zawsze i bawiłyśmy się a to u Niej, a to u mnie;
2. w mrocznych latach 80-tych istniała taka instytucja jak bobas. Była to gumowa lalka przypominająca niemowlaka. Wszystkie dziewczynki chciały mieć bobasa.
Niestety wiele dziewczynek nie wyrosło z tej zachcianki i ma bobasa po dziś dzień - chociażby takiego czterdziestoletniego, ale to to już zupełnie inny temat.
Nie o tym dziś chciałam tu pisać...

W Wigilię 1987 roku ja także stałam się posiadaczką bobasa, co zostało uwiecznione fotograficznie przez WujkaPawła - jedynego wówczas posiadacza aparatu fotograficznego w naszej rodzinie.
Sprawa jednak była wielce dramatyczna...

Otóż moja kuzynka z miasta, która miała babcię Niemkę (kryptonim Die Wilde Hilde), miała także zachodnioniemieckiego bobaska z prawdziwymi genitaliami męskimi, co Ją wówczas wprawiało w niemałe osłupienie.
Mnie nie.
Też chciałam taką zabawkę.
Jakież było moje rozczarowanie, kiedy pod choinką okazało się, że mój komunistyczny bobas nie tylko ma durny wyraz twarzy wskazujący na - no nie wiem - może kodeinowe upojenie w łonie matki, ale także - o zgrozo -  zamiast męskich genitaliów ma miękkie podbrzusze z waty!


Grymas na zdjęciu jest usilną próbą powstrzymania wybuchu płaczu.

Jakiś czas później moja mama w ramach rekompensaty przywiozła mi z Moskwy piękną lalę, która chodziła i mówiła Mama. Niestety krótki był jej żywot.
Pewnego dnia z drugiego końca wsi przybyła do nas czteroletnia MS i usiadła lalce na krtani,
aż tej Mama ugrzęzła w gardle...

Śmiejcie się na zdrowie,
ale strzeżcie się, drogie Panie, 
bobasów z watą pomiędzy nogami.
Ważna lekcja.
To była ważna lekcja.

 

wtorek, 23 stycznia 2018

Interstellar

Believe it or not,
ale w życiu nie byłam pijana.
Nie spróbowałam też nigdy papierosa.

Kiedy na studiach w piątek wszyscy imprezowali,
ja najczęściej uczyłam się francuskiego albo malowałam.
Agussiek Wam to potwierdzi.
One mnie czasami próbowały wyciągnąć - bywało nawet, że o pierwszej w nocy zaglądały, bo światło się jeszcze paliło, a ja grzecznie w łóżku z książką albo z Osiecką.

Miałam o sobie jak najgorsze zdanie wtedy - że taka nudziara i nieprzystosowana społecznie - ale to było silniejsze ode mnie. Byłam w sumie może na trzech imprezach i to mnie nudziło na śmierć.
Poza tym byłam bardzo zakochana, a na to i tak nie ma rady.
Rozsądna, rozważna i romantyczna at the same time.

Kilka lat później, kiedy już rozhuśtałam swój biznes tak, że hulał na kilku kontynentach,
zapomniałam o farbach do malowania na szkle, jedwabiu i płótnach.
Wszystko poszło w kąt pod telewizorem na poddaszu Pensjonatu.
Bo mogę tu rozprawiać, że w życiu się nie upiłam,
ale z pracoholizmem to ja byłam za pan brat...
Każdy ma coś tam za uszami. A już na pewno jakieś małe uzależnionko...

Ale wiecie co?



Znalazłam po latach.


poniedziałek, 22 stycznia 2018

Sun-Day








- Zawsze mi o to chodziło.
Nawet, jeśli robiłem to w najbardziej przewrotny sposób.
Może wszystkim ludziom o to chodzi?
A może najbardziej zatwardziali aktorzy porno w gruncie rzeczy szukają dostępu do swojej duchowości, ale widzą odbicie w gnojówce zamiast blasku prawdziwych gwiazd?

Shine, shine on!

niedziela, 21 stycznia 2018

sobota, 20 stycznia 2018

Bausztela


Po południu wsiadłam za kierownicę i pojechałam do Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu zawieźć swoje prace na konkurs fotograficzny.
Wróciłam o północy.
Śpię.
Zaraz przyjadą elektryk i stolarz.
Jest bausztela i nie ma niczego, ale nie martwcie się.
Już niebawem wrócę z porządną dawką sztuki, która
mrozi krew w żyłach i przyprawia o mdłości...

W końcu byłam w CSW, co nie?


czwartek, 18 stycznia 2018

Opium 2.0



Bitcoin, ethereum, ripple.
Pół kilo mielonego, dwie butelki whiskey,
spirytus od taty.
LSD, koka, hasz.
Już wolę kwasy,
bo po MDMA masz taki zjazd,
że, kurwa, chcesz się tylko zabić.
Seks z mężczyzną, seks z kobietą,
wiadomo, że threesome z dwiema laskami to marzenie każdego faceta,
seks z nimi, seks ze sobą, seks z każdym, kto się nawinie.
Wszystko jest, kurwa, głębsze od porno.
Tinder, Tor, Tails.
Dark room, dark web, dark fucking everything.
Najebeczka ze starymi,
matuli wszystko możesz powiedzieć.
Mała kuchnia w wielkiej płycie.
Nigdy nie tęskniłem do nikogo.
Ja bardziej tęsknię do rzeczy, niż do ludzi.

Kilkudniowa wycieczka do miast z wielkiej płyty zakończyła się wybuchem odpowiedzi, którego osad został mi podany na srebrnej tacy niczym starannie oddzielone ścieżki koksu.
Do CP wróciłam z delikatnie podniesioną temperaturą ciała, więc wpis o Opium powstał już w łóżku.
To wbrew moim zasadom, ale zrobiłam wyjątek.

Cóż ja mogłam odpowiedzieć?
Mnie to nie szokuje. Ja to akceptuję.
Przytuliłam.
Powiedziałam Mu tylko, żeby kochał siebie.
- Coraz lepiej mi idzie - odparł.
I tak trzymać.
Kocham chłopca jak brata, ale
jak sam tego nie poczujesz, to i tak nikomu nie uwierzysz.

Zdjęcie z akcji kolektywu Czarne Szmaty
Ja to "a" dałabym w nawias.
Only 
love, love, love
can reboot us.

środa, 17 stycznia 2018

Opium

Trwają Dni Marksa na Wieśniaku.
Przedwczoraj były dywagacje na temat wpływu materii na świadomość.
Dziś będzie o opium, którym masy ów wpływ zagłuszają.



Taksówka odebrała nas o 12.30 spod hotelu i miała zawieźć tylko do Muzeum Śląskiego, a więc tak jakby przez miedzę. Bardzo blisko. Coś mnie jednak tknęło i poprosiłam o małą wycieczkę do Nikiszowca i Giszowca. Chodziło mi o walory architektoniczno-urbanistyczne tych dzielnic i nie wiedziałam, że najpierw dane nam będzie obejrzeć obszary, na których znajdują się kopalnie. To było znakomite dopełnienie moich przedpołudniowych kontemplacji, które chciałam uzupełnić o wystawę o historii Śląska na poziomie -4 muzeum. Plan był idealny. Bardzo się z niego cieszyłam. Byłam o krok od zrozumienia swoich wyobrażeń o Mordorze. Nikt jednak nie powiedział mi, że kolejność zwiedzania ekspozycji zaczyna się w dziale z malarstwem polskim XIX i XX wieku...
Przepadłyśmy doszczętnie - Mamacita i ja.
Gierymski, Wyczółkowski, Witkacy, Wyspiański, Malczewski, Makowski, Boznańska i wielu innych.
I to już było wielkie, to już wystarczyłoby, aby pobyt w tym muzeum stał się wyjątkowym przeżyciem. To jednak sztuka drugiej połowy XX wieku i sztuka współczesna, o której więcej w dalszej części wpisu, nadały tej wystawie szczególnego znaczenia.

Skupmy się na drugiej połowie XX wieku, a wręcz na jego końcu. Poniżej dwa obrazy z lat 80-tych, na które to lata przypadało moje wiejskie dzieciństwo.
Mamy tu zarówno alegorię życia u schyłku komunizmu (kolejki, niedobory w zaopatrzeniu w żywność - szczególnie mięso), jak i czysty a brutalny realizm w postaci tych rozsiewających beznadzieję torebek cukru na parapecie (patrz: mój wpis o Niedzieli - o, mamy wspólny mianownik Wioski i Śląska...). Ponury widok z okna i dość monotonna kolorystyka, w której ludzkie, z pozoru żywe ciało zlewa się z betonowym otoczeniem, co z kolei przywodzi na myśl Maszynę do mieszkania - termin ukuty przez architekta Le Corbusiera, który postulował budowanie mieszkań z prefabrykatów dla robotniczych mas. Trzeci obraz z poniższego tryptyku jest takim rebusem, który naprowadza nas właśnie na tę idę. Mamy tu zarówno blok z wielkiej płyty, jak i lokomotywę, czyli maszynę.   

Zbylut Grzywacz, Szał
(w oczywistym nawiązaniu do Szału uniesień Władysława Podkowińskiego)
To zdjęcie jest zamazane. Nie wiem, czy widzicie, ale tam na dole stoi długa, szara kolejka. 
De facto, przypomina ona marsz śmierci z czasów II wojny światowej. To znaczy, ja mam takie skojarzenie.

Tadeusz Boruta, Ecce homo, 1986

Obraz autorstwa kolektywu MONSTFUR

Ta część wystawy daje w kość. To nie są już nagie niewiasty na łące, to nie są cytryny w koszyku żydowskiej przekupki, to nie jest śpiący, słodki Staś Wyspiański z nieproporcjonalnie wielkimi... a zresztą... Tu jest ziejący smutek robotniczych dzielnic komuny. 
A potem...
Potem jest kuta żelazna brama i wchodzimy do innego świata.
I - o dziwo - to ta część działu malarstwa polskiego wywołała we mnie największą burzę.
Tu jest wiele informacji i odpowiedzi.
Mowa o obszernej ekspozycji z dziełami artystów i artystek zajmujących się malarstwem hobbystycznie - po pracy w kopalni. Obrazy górników stanowią przeciwieństwo dzieł artystów zaangażowanych w krytykę społeczną i krytykę systemu. Tu jest wręcz przeciwnie - są wyimaginowane scenki i krajobrazy, idylla i kompletnie nierealistyczna kolorystyka, a wszystko razem idealnie odpowiada określeniu kicz.
Jest zatem ucieczka od burej codzienno
ści, która zżera krtań i płuca.
Sztuka jako ucieczka od rzeczywistości.

Sztuka jako kontakt ze wewnętrzną istotą, z duchowością.
Sztuka...
A tak w ogóle, to gdzie górnicy/rolnicy/chłoporobotnicy mieli/mają kontakt ze sztuką, jeśli nie tworzyli jej sami? Skąd w ogóle wywodzi się "masowa" produkcja sztuki? Nie mówiąc już o książkach...

No właśnie. Dla pracujących klas społecznych to Kościół od wieków jest ostoją, mecenasem i galerią sztuki pięknej i sztuki użytkowej. Bardzo często jest to jedyne miejsce, w którym przedstawiciele tychże klas mają kontakt z malarstwem czy muzyką graną na żywo. Tak było też w moim przypadku - aż do wyjazdu do Niemiec w 1990 roku. Bardzo dobitnie widać to także w Nikiszowcu, gdzie z labiryntu ceglanych familoków wyłania się ogromny, neobarokowy kościół Św. Anny. 

Zgadzam się z Marksem i Nietzschem co do tego, że religia jest jak opium, którym masy uśmierzają swój ból. Masy, które z wielu tragicznych powodów nie mają dostępu do źródła, które bije w każdej/każdym z nas i jest zupełnie niezależne od religii. Nie mają dostępu, bo muszą gnać do fabryki po przetrwanie. Nie mają dostępu, bo nie widzą z okien zieleni i nie mają kontaktu ze zwierzętami. Nie mają dostępu, bo od dziecka wmawia im się, że dostęp jest tylko poprzez pośredników w czarnych sukienkach. Nie mają dostępu, bo nie mają kontaktu z pięknem. Tworzy się błędne koło, w którym religia wmawia wyznawczyniom i wyznawcom, że bez niej nie dadzą rady. I nie dają, bo nie wiedzą, gdzie szukać. Zupełnie jak z narkotykami, a i obszary w mózgu podobne za to odpowiadają. Tyle że czasami potrzeba kontaktu ze sobą, z pięknem, ze sztuką jest tak wielka, że ludzie znajdują swoje sposoby. Czytają książki bez opamiętania, słuchają muzyki, zaczynają tworzyć coś swojego. Zatracają się. Wcale nie w Bogu, a w sobie. Bo o to przecież chodzi. Chodzi o nas.

Dlatego właśnie w całej wystawie najbardziej poruszyły mnie obrazy górników.
I na tym właśnie polega dobra sztuka zwana Sztuką! 
Kicz czy nie kicz - istotne jest poruszenie odbiorczyni, a mnie poruszyli bardzo.
Wielki szacunek dla tych artystów.


Erwin Sówka, Jest taki dzień, 2008
Obraz dla Zawadczanki. Wiadomo.

 Ewald Gawlik, Staw, 1973-1979
Ten obraz mnie rozwalił.



Paweł Wróbel

Teraz pozostaje nam przeprowadzić badania odnośnie wiary i jej praktykowania wśród osób mieszkających na osiedlach z wielkiej płyty czy wokół fabryk i kopalni. Moja teza jest taka, że osoby te będą bardziej gorliwe w swojej wierze, niż osoby mieszkające chociażby na wsi, a to właśnie ze względu na trudne warunki zgłębiania duchowości poprzez kontakt z przyrodą, szeroko pojętym pięknem czy po prostu kontakt ze swoim wnętrzem (ze względu na hałas, trudne warunki mieszkaniowe, ciężką fizyczną pracę i zmęczenie) i złudzenie, że tylko Kościół może to zapewnić.
Ale to już nie dziś, bo o 8-mej przyjeżdża pan Dariusz malować ściany. 
Miszka

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Materia



Żeby zrozumieć Polskę, należałoby wybrać się w roczne tournée po kraju i pomieszkać to tu, to tam.
Feel the atmosphere.

Kiedy byłam dzieckiem i ultraską katolicką - w latach 80-tych - na własne potrzeby oswojenia świata stworzyłam sobie przyziemne przykłady piekła i nieba.
Niebem była zagranica.
Piekłem był Śląsk.
Za granicą były światła i grały zespoły międzynarodowej sławy.
Na Śląsku były czarne powietrze i ludzie umorusani, przemieszczający się z kilofami przez miasta zastygłe w sadzy niczym żuczki w bursztynach. Było mi żal dzieci ze Śląska, chciałam zapraszać je do nas na wieś albo przesłać im coś, co chociaż na chwilę poprawiłoby ich marny los.
Nie wiem, czy taka była wtedy propaganda w szkołach - o wydobywaniu węgla i przodownikach pracy. Nie wiem, skąd to wzięłam...
Śląsk to była jakaś mityczna kraina,
jakiś epicki Mordor na drugim końcu kraju (= świata).
Już bliżej mi było do ZSRR, tym bardziej, że mama co i rusz jeździła do Moskwy sprzedawać iryski z Bolkiem i Lolkiem. Na Śląsk z naszej wioski to wyjechał tylko taki pan z brodą, który po latach wrócił z chorobą psychiczną, ale niestety bez córki Olgi, co tylko pogłębiło Jego szaleństwo.
Z tym kojarzył mi się Śląsk.

And here I am - w samym sercu sadzy i smoły.
Mieszkam na 19-tym piętrze, tuż przy Spodku i sali koncertowej NOSPR, w której zresztą wczoraj słuchaliśmy recitalu Stefki i Magdaleny. Stoję przy oknie i patrzę w dół na makietę miasta i w końcu coś zaczyna mi świtać.
Te szare, bezapelacyjnie niefinezyjne molochy z wielkiej płyty.
Te osiedla, kominy, szerokie ulice, krzywe chodniki.
Beton. Czworokąty. Szarość.
Kubiki i klatki.
Życie ściśle poukładane, jak od linijki.





Jak to wpływa na świadomość?
Jak to jest mieszkać w jednym budynku z setkami osób?
Co to robi z umysłem ludzkim?
Co Ci robi fakt, że nad sobą - niczym Wielkiego Brata - masz gąszcz kominów, ale srogi Bóg karty rozdaje i zabiera głęboko pod ziemią?
Te pytania spłynęły na mnie niczym kwaśny deszcz i wgniotły mnie całkiem mocno w dźwiękoszczelną wykładzinę odrealniającego 19-tego piętra. Zanim jednak zdążyłam poszukać odpowiedzi, pod hotel podjechała taksówka. Powiozła nas hen przez zupełnie obrzeżne meandry Nikiszowca i Giszowca, aż do Muzeum Śląskiego, gdzie nastąpił zupełnie nieoczekiwany obrót spraw, ale to już całkiem inna historia.




Rafał Malczewski
Kondensatory w Chorzowie (Niedziela),
1934 rok,
z cyklu Czarny Śląsk
(Muzeum Śląskie) 

Ciąg dalszy nastąpi...



niedziela, 14 stycznia 2018

Między słowami

Polska ma taką zaletę, że wszędzie mogę poczuć się jak w domu.
Jak kraj długi i szeroki, wieśniactwa tu nie brakuje -
nawet na 27-mym piętrze Marriotta w Katowicach.
A może zwłaszcza tam...?

Jednak stąd świat na dole przypomina makietę.

Wczoraj po raz pierwszy od lipca kupiłam Wyborczą z Wysokimi.
To pierwszy raz, odkąd Wysokie na okładce pokazały kobiety w majtkach.
I co?
Tam też jest makieta.
Makieta życia.
Jakiegoś tam architekta, który guzik mnie obchodzi.





sobota, 13 stycznia 2018

Big city life

And I said to myself:
"Koniczek!
If you just had that man around your body...
How good you would feel!"






And I said
"Boy...
Just one ride!"


*Rupi Kaur, "Milk and honey"

czwartek, 11 stycznia 2018

Serce, anioły, mrok jak kruk,

łzy, sperma i szaleństwo.
Twa, twe, tfu.
W Papierówce takiej poezji mówimy "Nie".
CzarnaGraficzka nazywa ją Waginizmem Transcendentnym i już zaskarbiła sobie cały zespół.

Mówiłam Wam, że CzarnaGraficzka jest fest.

Przemieszczam się, więc dzisiaj znowu przemówią zdjęcia.
Tym razem zdjęcia bardzo aktualne, z wtorkowego spaceru.
To o nie prosiła CórkaWiśniewskiego,
ale ja przekornie wstawiłam foty Homeboy'ów spod GSu....

Na zdrowie i widzimy się w Warszawie.
Będzie MężczyznaZeStrasznymTatuażem!