środa, 24 maja 2017

and I take it everywhere I go

Dom, drewno, diamenty.
Wiejski hajlajf, chill na trawie, muzyka, zin, a nawet prawdziwe pośladki.
Pani w radio co prawda zasugerowała, że jestem wiekowa, ale - bądźmy szczere - cóż to za wiek!
Odsyłam do krzywej Wisłockiej.

Co mi tam B12?
Mogę wrzucać jak dropsy czy inne pigułki postkoitalne.
D zrobię teraz sama,
a żelazo - z C.
Leukocyty już zrobione, patrz przepis na pokrzywy sprzed roku.
A tamta malutka, mordercza czarna plamka blednie z dnia na dzień.
Magia!
I did it.

Rezygnacja z Berlina w maju była najwłaściwszą decyzją,
fundamentalną wręcz,
w związku z czym skupiłam się na zinie, a nawet na fotografii.
Szczegóły wkrótce.
Dlatego za miesiąc mogę sobie znowu gdzieś wyskoczyć na tydzień.
I zrobię to.
No doubt about it.
Ale najpierw zawitam u Żony na noc albo dwie.
(Może nawet będę w WWA w piątek przed Big Bookiem.
To zależy od lotu. Jeszcze nie zamawiałam.)


"So I reap what I saw, you know."
It's all love. 


Jeśli Coffee mieszka w kojcu o zaostrzonym rygorze, zwanym Guantanamo
to czyż nie jest ona Guantanamera?

1 komentarz:

  1. To jest bardzo dobry pomysł, ten piątek przed Big Bookiem w Wawie.
    A do Krakowa jedziesz?

    OdpowiedzUsuń