wtorek, 23 sierpnia 2016

I przyjdą deszcze

z Legnicy w niedzielę wieczorem,
ale na szczęście w poniedziałek już sobie pójdą:




 
Jedni są z wielomilionowych metropolii,
inni - z wiosek, które mają jakieś 500 mieszkańców.
Plusy takiej wioski?
Well, na przykład jeśli w poniedziałkowe południe jedziesz pod jedynkę,
żeby podrzucić coś od Aguśka,
możesz tam spotkać listonosza, który zawoła:
"w poniedziałki zawsze jest coś dla pani - gazetki, o proszę",
a jeśli masz to szczęście, że niedawno wtajemniczałaś debiutującą powieściopisarkę w
uciechy gotowania,
to listonosz dorzuci literaturę, o której rozmawiałyście podczas przyrządzania zupy rybnej,
ale o tym później.
Tymczasem trzeba coś jeść:


Gotowana kasza gryczana z gotowanymi burakami, ale surowymi:
cebulą, natką pietruszki, papryką, rzodkiewką, gruszką (right! teraz gruszki do wszystkiego),
prażonymi pestkami dyni (prażone z solą ziołową) i olejem sezamowym.
Mogą być jeszcze pieprz i sól.
Na to dajesz podsmażony wędzony ser - tu akurat kozi z Jarmarku Dominikańskiego
(nasz kolega od toreb i plecaków został nagrodzony jako najlepszy wystawca!)
oraz śliwkowe, kwaśne konfitury do serów - także z Jarmarku.
Następnie sama próbujesz swoich sił w konfiturach,
bo oprócz gruszek też śliwki,
ale o tym innego dnia.

Voilà:


PS Dni na wiosce są zdecydowanie za krótkie!
Codziennie jakieś wyjątkowe highlight'y i ten czas ucieka.
Wczorajszy wieczór na przykład upłynął mi na gotowaniu grochu na pastę i
zamawianiu stu ton granitu łupkowego (oczywiście, że mnie na to nie stać - dostałam w prezencie!).
Nie mówiąc już o arcyciekawej rozmowie telefonicznej.
Tak trzymać, kibicuję!
Debiutantka
all by myself

@Holly: I desperately want that freakin' Hildegard remix!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz