wtorek, 28 marca 2017

Jaka wioska...


Jeśli na kongresie naukowym dostajesz sms’a od Sołtysa, że jest zebranie w sprawie środków unijnych, a następnie – nadal na kongresie – musisz odrzucić jego próbę połączenia;
jeśli na Wiosce konie sforsowały elektropastucha i przybiegły szukać cię pod twoim domem,
a twój Najulubieńszy wypatruje cię w kuchni, to są to niechybne znaki, że Wioska woła i że
keep it real, Koniczek.


 To była jedna z najpiękniejszych wiadomości ever!
Prawie się tam popłakałam na tym wykładzie.




Wobec jakże gwałtownego spadku dostępu do świeżej adrenaliny już w pociągu mogłam się zarazić od Aguśka, co też być może uczyniłam, ale nie byłabym sobą, gdybym wcześniej – z nowo poznaną Archiwistką – nie wymyśliła projektu współpracy uniwersytetów Nadodrzańskiego i Nadłyńskiego.
Chwilę później, MS zostawiła mnie na Konwaliowej wskazując na
wannę,
świeczki,
melisę,
łóżko,
numer do susharni z dowozem.
„Będę około szóstej. Pa!”



Trzy tygodnie w trzech krajach jednak wymagają nie lada kondycji i siły fizycznej,

ale z pomocą przyjechał kurier:


Musiał być tam sos sojowy z glutenem,
bo zrzuciwszy z siebie ubrania spałam tak,
jak tylko po opiatach potrafię,
aż obudził mnie sen,
w którym wraz ze Współwieśniakiem tańczyłam do tej piosenki popijając piwo z puszki,
czego nigdy w życiu nie robiłam,
co sen podwójnie czyni opiatowym:





Tako uczy StarszaSiostra


I got the remedy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz