wtorek, 19 września 2017

This Woman's Work

Siedzieliśmy wszyscy w tym pociągu jak kolacyjne sardynki Notoriousa.
Ja z dziewczynami, Hol gdzieś w innym przedziale.
Zresztą, wtedy bliżej było mi do rachitycznego kolegi,
u którego w domu wisiały reprodukcje impresjonistów,
choć On się na tym nie znał. Nic a nic.
Na półeczce pod oknem stał kaseciak.
Osiemnastolatki z mojego rocznika - bo klas tam już nie mieliśmy - marzyły o pierwszym razie z Ronanem Keatingiem i katowały mnie tymi balladami, a ja myślałam, że rzeczywiście lepiej byłoby, gdyby chłopak już zamilkł: You say it best, when you say nothing at all.
Próbując utrzymać nerwy na wodzy karmiłam się wspomnieniami i rzodkiewkami, których resztki wyrzuciłam przez okno pędzącego składu. Dopiero mijaliśmy Bonn, gdzie tu Florencja???
W takiej katowni...
No to wyjęłam swoją tajną broń w postaci najnowszego albumu Maxwella.
Wiele tygodni później Homegirl opowiedziała mi, że One mają mnie za wariatkę,
bo słucham takiej dziwnej muzyki.
Tak.
Nie pozostawałam im dłużna.
"Beznadziejne głąby" - myślałam.
"Najbardziej stylowa arogantka roku" - na to One w naszej książce maturalnej.
Aha.
Nie jestem z tego dumna, ale pogardę to ja miałam w małym paluszku, moi mili.
Zupełnie jak Kafkę.
Dopiero kilka dni po swoim rzymskim weselu z romską kapelą dowiedziałam się,
że pogarda - niczym najnowszy album Maxwella - jest tajną bronią tych najbardziej skrzywdzonych.
Ale to już zupełnie inna historia.
A zaczęła się od Zniewolonego dzieciństwa autorstwa Alice Miller.

Dlatego dziś, kiedy Moja Siostra przesyła mi link do Kate Bush, ja - niezmiennie czarna niczym demoniczna dziewczynka z The Ring - od razu myślę o tym:




O wszystkich nas myślę dziś z sympatią i rozczuleniem.
No bo niby skąd była ich pogarda do mnie?
Lustra. Wszędzie lustra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz