sobota, 27 stycznia 2018

Defence is the first act of offence


- O Boże, co on ma w tej głowie! - powiedział AleMężczyzna, kiedy z wolna snuliśmy się po sali na pierwszym piętrze Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu. W sekcji Znaki Czasu trwa wystawa twórczości Davida Lyncha, który znany jest szerokiej publiczności jako reżyser enigmatycznych, ciężkich, koszmarnych wręcz filmów fabularnych oraz kultowego serialu Twin Peaks. Szersza publiczność często nie wie, że Lynch także maluje, fotografuje czy nagrywa muzykę. W CSW kurator Marek Żydowicz - organizator międzynarodowego festiwalu sztuki operatorskiej Camerimage - zebrał pokaźny zbiór rysunków, obrazów, instalacji i instalacji wideo Davida Lyncha. Na tę wystawę udaliśmy się tuż po obejrzeniu zdjęć nagrodzonych w ramach konkursu World Press Photo 2017, które są wystawiane na parterze. Wszystko za sprawą organizowanego przez CSW konkursu fotograficznego, w którym wzięłam udział. To dlatego tydzień temu znaleźliśmy się w Toruniu.

W latach 90-tych mieliśmy taki okres, kiedy zachłannie pochłanialiśmy godne uwagi dzieła kinematografii. Kiedy obejrzeliśmy już wszystko, co było w ostródzkich wypożyczalniach kaset VHS, odkryliśmy olsztyńską wypożyczalnią Beverly Hills z jej działem filmów dystrybuowanych przez Gutek Film. Do naszych ulubieńców należeli Lars von Trier i David Lynch właśnie, co jest wielce wymowne à propos naszego stanu emocjonalnego w tamtych latach... Dziś nie do pomyślenia. Dlatego też zarówno AleMężczyzna, jak i ja dość silnie zareagowaliśmy na tę wystawę w CSW. AleMężczyzna uciekł, a mnie strasznie rozbolał żołądek.

"Ta sztuka mnie nie karmi. Co to ma być?" - pomyślałam zniesmaczona. Zabierałam się do opuszczenia sali. Dudniła tam ciężka muzyka przeszywana jaskrawymi dźwiękami smyczków jak z filmów grozy, ściany usłane były obrazami postaci o twarzach w kształcie wagin. Mój wzrok zatrzymał się na małym ekranie, na którym wyświetlany był film. Jasna sprawa, że przykuł moją uwagę, bowiem bohaterowie filmu mieli ludzkie ciała i ogromne królicze głowy. Żołądek dokuczał coraz bardziej. Kręciło mi się w głowie od bordowych ścian i aksamitnych kotar, chciałam uciekać od tej głośnej, wibrującej muzyki, ale ciekawość wygrała. Założyłam słuchawki i weszłam w świat Lyncha.



Przed napisaniem tego wpisu nie sięgnęłam po literaturę, nie sprawdziłam faktów ani nie podszkoliłam się w zakresie historii sztuki. Chcę tu pokazać, jaką funkcję spełniają sztuka nowoczesna i współczesna i co możemy z nich czerpać. Chcę także zwrócić uwagę na fakt, że wszyscy możemy być ich odbiorczyniami/odbiorcami, nawet jeśli nie wiemy dużo o historii sztuki oraz wydaje nam się, że dzieła te nie mają sensu, są brzydkie, nie karmią nas albo że ich nie rozumiemy. Grunt to spojrzeć w głąb siebie i spróbować zrozumieć to, co dzieje się w nas za sprawą tejże sztuki. Tu nie ma "złych" ani "dobrych" odpowiedzi.
To nie matura według klucza.
To samo życie.

Co więc zadziało się we mnie?
Pojawiła się ta przeszywająca groza i lęk przed nieznanym i nieobliczalnym, które towarzyszą mi podczas seansów chyba wszystkich filmów Davida Lyncha. Tym razem jednak wyraźnie poczułam, że ten film to klucz do zrozumienia USA - kraju zbudowanego na masakrze rdzennej ludności i zwierząt oraz na bestialstwach niewolnictwa, którego pokłosie przecież nadal ma się nie najgorzej. Wystarczy wspomnieć o ruchu Black lives matter. Zobaczyłam i poczułam koszmar dusznego społeczeństwa opartego na konwenansach i pozorach, na zbrojach garniturów, na maskach, pod którymi nie wiadomo co się kryje. Człowiek tak silnie opancerzony jest zdany na brak relacji i emocjonalny chłód.

Atmosfera filmu oraz wypowiadane tam sekwencje wprawiają w stan niepokoju i oczekiwania. Powstaje poczucie, że coś strasznego się dzieje albo zaraz się wydarzy, a przecież przedstawiono tam tylko bardzo codzienne czynności. Specyficzne oświetlenie w zestawieniu z wywołującą napięcie muzyką sprawia, że postrzegamy tę codzienność jako koszmar. Powstał film z gatunku horroru. Tyle że ten koszmar rozgrywa się w nas - na podstawie klisz kultury popularnej (np. długie cienie i muzyka) i - tak - naszych własnych doświadczeń.
W tym sensie film Rabbits przywodzi na myśl moją ulubioną metaforę obchodów świąt Bożego Narodzenia w Polsce, którą - cóż za koincydencja - New Yorker umieścił na okładce pierwszego numeru w 2018 roku:


Wszyscy udajemy, że na środku salonu nie ma słonia.
Tak jak społeczeństwo (tutaj akurat amerykańskie) udaje, że wszystko jest cacy.

W drugiej sali już nie jest tak subtelnie. Wystawiane tam obrazy przedstawiają między innymi sceny przemocy w ognisku domowym - w sensie dosłownym, gdyż Lynch całkiem często sięga po temat ognia, spalenia, podpalenia. Mamy tu sceny przedstawiające osoby, którym puściły nerwy i wszelkie hamulce. To obraz duszy zbiorowej społeczeństwa, w którym co i rusz jakiś przeciętny przedstawiciel klasy średniej dokonuje masakry na ludności cywilnej.
David Lynch pozwala nam zajrzeć za kulisy tych wydarzeń. Tutaj możemy zobaczyć, jaka codzienność być może poprzedza te akty szaleństwa.
Tytuły obrazów to scenki z koszmaru życia rodzinnego:

Woman with a broken neck and an electric knife speaks to her husband
"Change the fucking channel, fuckface"

czy


Bob loves Sally until she is blue in the face


David Lynch zdaje się być arcywrażliwym przekaźnikiem, który wydobywa na zewnątrz to, co społeczeństwo amerykańskie kryje w szafach, pod dywanami i pod pierzynką. Artysta zagląda do salonów i sypialni, wywraca społeczeństwo na drugą stronę i prezentuje nam ohydne bebechy. Wygląda na to, że ma silną potrzebę wyrzucenia z siebie, zwymiotowania wręcz, całej tej mieszanki okropieństw.
Rozumiem Go doskonale!
W końcu miałam tę samą potrzebę, kiedy tylko weszłam w tę przestrzeń.


Sztuka nowoczesna/współczesna przemawia językiem emocji i potrafi mieć walory wybitnie edukacyjne nie używając akademickich metod nauczania. Często nie dociera ona do publiczności poprzez intelekt, lecz poprzez ciało. I tutaj taki drobny haczyk - warunkiem jest chociażby podstawowy kontakt odbiorczyni/odbiorcy ze swoim ciałem. Jeszcze kilka lat temu prawdopodobnie nie powiązałabym skurczy żołądka z upiorną sztuką. Dziś, zapoznana z metodami Reicha czy Lowena, dostrzegam tę kauzalność.


"Ten Lynch to są rzygi, nie wystawa" - powiedział AleMężczyzna już przy szatni, ale później jeszcze długo rozmawialiśmy o tej wystawie. I o to chodzi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz