sobota, 1 sierpnia 2015

W kryjówce

Wcielam w życie te postanowienia z beczalni nad Szelągiem.
Pływanie w świetle księżyca na razie odpada, bo nie widać księżyca. Dzisiaj po raz pierwszy od tygodnia pokazało się obłędne, kiczowate niebo w stylistyce Hello Kitty. To niechybny znak nadchodzącej poprawy pogody.

Na razie zaczynam więc od wieczoru/nocy w kryjówce:
koc, kurtka puchowa z kapturem (komary!), buty bikerskie i plecak z gadżetami (m.in, notebook, żeby to pisać). Zimno jak w październiku.
Zrobiło się ciekawie. Różowy kolor na horyzoncie zastąpiła czerń, ledwie widać sylwetki sosen, co chwilę na jasny ekran komputera ściągają jakieś owady.
Wyobraźcie sobie totalną ciemność. Potraficie? To jest takie uczucie zawieszenia w kosmosie, jakiegoś niebytu, szczególnie jeśli ma się na uszach słuchawki i Strange Fruit Project "Luv is so sweet".




Że też człowiek tak potrafi zdziadzieć i przestać robić te wszystkie niestandardowe rzeczy tylko dlatego, że pracuje i jest "dorosły" i cały ten szajs. A przecież kiedyś spaliśmy na balkonie i zagryzaliśmy kanapkami z boczkiem i musztardą spektakl zachodzącej pomarańczy...
Rewind.... wracam tam. (bez boczku)

No, muszę powiedzieć, że nigdy nie było tak dobrze (mimo że jeszcze chwilę temu obiektywnie było tak źle).

A kto mi będzie mówił, jak jest? Wystarczy, że o czymś nie myślę i już tego nie ma.
To proooooste ;-)
To ja o tym decyduję.

PS. Swoją drogą, zastanawiam się, czy ktoś (płci żeńskiej) urodzony w mieście wysiedziałby tu samotnie w lesie po zmroku (a dzieci hutników??? propsy dla nich). Czasami ludzie nas pytają, czy nie boimy się mieszkać na końcu wsi. To jest dla mnie pytanie zupełnie abstrakcyjne. Ale czego?

Forever Wieśniak, ja to kocham.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz