poniedziałek, 30 października 2017

"Dzień dobry!

Czyli to pani jest małżonką mojego ulubieńca?!" - spytał szeroko uśmiechnięty WysokiSąd na sali sądowej. Podał mi dłoń." "Tak. I to jest także mój ulubieniec" - odparłam do pana sędziego.

Takie sytuacje budują nasze bazy anegdot, owszem.
Bywają fajnym, zabawnym przerywnikiem w często niezwykle poważnych sytuacjach.
I - nie zaprzeczam - zawsze ceniłam sobie ten wysoki poziom kultury komunikacji:
"Czy pani biegła zechciałaby?"
"Dzień dobry, pani tłumacz! Czy dałoby radę, żeby pani tłumacz..."
I zawsze dawało radę, przy czym niejednokrotnie były z tego waciki albo - co najwyżej - 5 kilo kiszonej kapusty. Ale w piątek coś kompletnie pękło.
Nie może być tak, że znasz tę terminologię prawną w co najmniej dwóch językach, że - co więcej - rozumiesz to wszystko i znasz się na tym, bo przecież musisz także wyjaśnić obcokrajowcowi - nie tylko przetłumaczyć, że masz zupełną swobodę, ale też wymaganą kulturę osobistą, jakie są niezbędne do wielogodzinnego występowania przed Sądem, że jesteś jak tuba, przez którą to wszystko przechodzi, a wyjść musi przecież na najwyższym poziomie merytorycznym i językowym oraz bezbłędnie, że potem jesteś wypatroszona z umysłu na wiele godzin, a często nawet na cały dzień, a masz za to
te 5 kilo kiszonej kapusty.

I tak być nie będzie.

I to jest być może psychologicznie najważniejszy krok w tym roku:
dziś zawieszam działalność. Zaraz jadę to podpisać.
W ubiegłym tygodniu już uzgodniliśmy wygaszenie mojej strony www oraz przejście na inne serwery. Adresy mailowe jeszcze zostaną, ale będę już wysyłała wiadomości z nowych.
Aż się cała trzęsę.
Od 13-tego roku życia zarabiam, oszczędzam i inwestuję.
Od 15-tego roku życia pracowałam już konkretnie na ten zawód i to życie, które teraz mam.
Od 2002 roku pracowałam już w zawodzie - jako freelancerka.
Od 2009 roku mam firmę, a jest to sprawa kluczowa także pod względem tożsamościowym
i emancypatorskim.
A od dziś, Panie, Panowie, przechodzę na bycie żoną przy mężu.
Kosztowało mnie to kilka miesięcy bezsensownego płacenia ZUSu.
Kilka tysięcy w błoto,
bo nie byłam w stanie zaakceptować takiego faktu.
Nie tak mnie chowali.
Ale ten piątek po prostu przebił wszystko i tak być nie będzie.

No i co?
No i kim teraz jestem?

Po odpowiedzi lecę do Szwajcarii.
Sama.
32 kilo bagażu.
I zdjęcia.

OMGess
To jest jak skok z klifu do ciepłej lazurowej wody.
A to wszystko na Waszych oczach - tu na Wieśniaku.
Za dużo tego na moje nerwy.
Paaaaaaa!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz