sobota, 16 lipca 2016

5000

So, you're gone, hon'.

Człowiek ćma właśnie rozwoził towar, gdy pierwsze krople tłukły o dach samochodu, a schizofreniczne światło uwypuklało pagórkowate ukształtowanie terenu:
coś pomiędzy jarzeniowym słońcem a nadchodzącą trąbą powietrzną.
Targane wiatrem drzewa wzdłuż Drwęcy sprawiały wrażenie odwróconych na lewą stronę,
a z wioski na siódemkę wysypywały się lanserskie pojazdy mechaniczne letników:
Warszawa, Gdańsk, Warszawa.
Wszystko na opak.
Wtargawszy do domu (od strony biur) całą zawartość samochodu (listwy ścienne + klej, farba do łazienek i kuchni, pędzle, namiot, śpiwory, 7 par szpilek, 3/4 kapusty) pani O zamknęła za sobą drzwi i spokojnym krokiem przemierzyła dom. W statku kosmicznym wyjrzała na zachód i już, już miała odpowiedzieć na wiadomość, kiedy treść na wyświetlaczu zaczęła falować i mienić się kolorami wznoszącej się od północy tęczy. Czyżby telefon nie wytrzymał tego napięcia? Za dużo na raz, zbyt silne pole elektromagnetyczne, zbyt przytłaczająca fala natłoku wydarzeń?
Jeszcze przez chwilę pani O próbowała po dobroci, ale nic.
Finito il marito i finito telefon.
No cóż, pani O, jest pani przecież bardzo analogowa. Retro wręcz. Poradzi sobie pani i bez telefonu.
Było kilka pilnych czynności do wykonania: poupychać jedzenie w lodówce, nakarmić bestie, pościelić łóżko. Pani O wybrała pościel w biało-różową kratkę Vichy i nie znalazła piżamki.
Pomimo porannego gwaru ciągników spała prawie do 11-ej.
Następnie włączyła telefon, zeszła na dół, zaparzyła kawę.
Woda do połowy kawiarki.

Pani O nie ma najmniejszego zamiaru wygrzebywać się ze swojej puszystej pościeli à la Brigitte Bardot i razem z WielebnymVelikomisem czeka tu na przybycie Liseczka. Trochę zimno jak na pływanie, co?


A to jest jej ulubiona piosenka z płyty człowieka ćmy:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz