Tamten dzień rozpoczął się od pięknego widoku na zalew i dachy zamojskiego rynku, jajecznicy ze szczypiorkiem i kultowego już zaśpiewu "Dziś są twoje imieninyyyyyy":
ciąg dalszy znalazł na rynku w Lublinie, tuż przy Mandragorze,
a zakończył się w kryjówce Polinu.
Globalna Baba goes Baba Ganoush (nie mylić z "Baba Janusz").
Trójmiejska abstrakcja.
Pamiętacie, jak pisałam, że trzeba będzie zejść do podziemia?
A Tannę pamiętacie?
No właśnie.
Bardzo, bardzo pomocne okazało się muzeum Polin, które udostępnia nam nie tylko salę, lecz także rewelacyjnie wyposażoną kuchnię warsztatową. To wszystko w absurdalnie hipsterskim miejscu, także jest podziemie na całego - pod latarnią najciemniej.
Rzeczy dzieją się same, pojawiają się ludzie i miałyśmy wczoraj spotkanie na szczycie w Pustelni, a teraz każda będzie odrabiała lekcje i na koniec lata się zobaczy, co dalej.
Pilotaż planujemy zrobić na wiosce i być może już w tym roku spełni się ta wizja zapełnienia CP nie dziećmi, lecz kobietami. A dopóki nie ma sali nad garażem, robimy myk Ewy:
maty w salonie i idziemy na materace.
Geez, Lisku, a w styczniu w masce bojówkarza jeszcze na nic nie miałam siły, a niektóre rzeczy wydawały się nie do przejścia.
Teraz Pikuś.
Aguś, nie pytaj, opowiem na żywo w CP.
Już niebawem - na festiwalu ZdrowyWieśniak.
Czarnulka
Zdjęcie z interkonti jest wykórwiste czyli przepiękne. Jak rakiety startujące z Solaris albo z Na'vi.
OdpowiedzUsuńDzięki!
OdpowiedzUsuńTo właśnie CzasSowy - wystrzeliłam w kosmos i nie spieszy mi się wracać na ziemię. Na razie każdy dzień jest zaskakujący. Sam widzisz: szalony kalejdoskop.