Wszystko się zupełnie nawarstwiło i znowu jest młyn:
opaska wokół domu (to te wykopy),
pranie tapicerek,
transport mebli
(bezcenna zgroza w oczach PJII:
"To jednak?! A ja myślałem, że się wszystko poukładało."
"Wręcz przeciwnie: centralnie się rozpierdoliło."
Też go to czeka, hehe...),
PJII: drzwi, ościeże i parapety,
naprawa rolet, co ją partacze zepsuli, jak przyjechali naprawiać,
montaż grzejników w God's Playground,
naprawa zmywarki,
zamawianie karniszy,
urządzanie pokoi dla Was,
w wolnym czasie - robienie hajsu,
w jeszcze wolniejszym w końcu -
drastyczne poszerzenie tożsamości zawodowej,
a to wymaga jednak spokoju,
o który teraz bardzo, bardzo ciężko,
bo też średnio 3 razy w tygodniu mam gości,
nie wliczając w to mojego wielbiciela Kacpra,
który zresztą też chce tu sobie robić dłuższe pobyty z noclegiem.
Kiedy już ogarnia mnie #desperation,
nie pozostaje nic innego,
jak zrobić sobie frytki z selera i ziemniaków.
O, np. w niedzielny poranek do Wyborczej.
Mam też Was na Spotifaju, a ukochany wiejski Rosomaczek
podsuwa mi tam różne pomysły -
ostatnio na przykład Tinę.
Nie minęły trzy godziny
i Rosomaczek już stała pod moimi drzwiami.
Nigdy nie miałam tak bujnego i szalonego życia towarzyskiego,
jak teraz na Wiosce.
Nigdy nie widziałyśmy się tak często, jak teraz,
kiedy Ty w Oxfordzie.
Nigdy nie byłam singielką,
bo przedtem
byłam dzieckiem.
Geez,
co za rozpierducha...
God bless ten Oxford, bejbe,
wiedziałaś, co robisz!
'Wsłuchaj się w siebie' par excellence.
Bardzo, bardzo na Ciebie czekamy w weekend.
Przyjedź!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz