piątek, 7 lipca 2017

Nothing new



Rok przed śmiercią 2Paca Homegirl przywiozła album Butthole Surfers - kapeli uwielbianej przez surferów na West Coast. Po rozpoczęciu nowego roku szkolnego była bardzo rada, że Włoch odszedł do lamusa i znowu jesteśmy we dwie w jej pokoju z syntetyzatorem i wielkim owczarkiem o imieniu Carlos. Wtedy w bagażu miała też płytę z czerwoną okładką, która stała się dla nas objawieniem. Trudno było stwierdzić, która z trzech dziewczyn jest najładniejsza, ale w końcu zgodnie uznałyśmy, że Chili to jakiś absurdalny i niedościgniony ideał piękna. Dodatkowym, niebagatelnym dla nas atutem zespołu był fakt, że wszystkie miały małe piersi. Zupełnie jak my. Czyli jakoś to będzie.
Był to czas transformacji naszych ciał i gustów - czy to ubraniowych, czy to muzycznych. Kiedy odkryłyśmy, że w podłej dzielnicy D'dorfu - tuż za dworcem głównym - mieści się sklep z płytami, w którym można zamienić swoje stare na jakieś inne, zaczął się wielki exodus. Poszły płyty Marushy, skandynawskiego wieśniackiego zespołu Rednex i Whigfield. Przyszli Louis Armstrong, Billie Holiday i Ona. Musicie bowiem wiedzieć, że idylla z syntetyzatorem nie trwała długo. Już wkrótce miałyśmy rozejść się na rozstaju dróg o nazwach Miłość i Blanty. Dlatego właśnie album Kollage kupiłam już z nowym towarzyszem swojej drogi. Zdaje się, że to chyba nawet On kupił ten album - doszczętnie oszołomiony sklepem Enterprise. Później nie poznałam już nikogo, kto miałby  w sobie tę szaleńczą pasję. To znaczy, kilka najbliższych mi osób tak miało, ale tutaj aż się prosi stwierdzenie, że byli oni na mojej piersi chowani, więc to jednak szczególne okoliczności.
Kiedy kilkanaście lat później podszedł do mnie tamten młody Blondyn, pomyślałam, że jestem w &*^% raju. To było kompletnie niewiarygodne. Jak On mógł znać moją ulubioną raperkę Bahamadię, a potem jeszcze poprawić mnie i podać prawidłową nazwę płyty z czerwoną okładką???
Jesus! W sumie miałam ochotę zabrać Go do pokoju, do czego oczywiście nigdy w życiu bym się nie przyznała - a już najmniej przed samą sobą. W końcu to mnie koleżanki pytały, jak ja to robię, że tyle lat w tym związku i bez skoków w bok. A to nie był żaden wyczyn. Po prostu inni mężczyźni mnie nie interesowali. Do czasu.
To wszystko było tak nowe i tak bardzo nie pasowało do persony, którą sobie stworzyłam, że prawie umarłam, kiedy wysłałam Mu tamtego maila. Chociaż...Foxy pewnie powie, że rzeczywiście umarłam albo raczej - uśmierciłam tamtą personę, żeby zobaczyć kto jest pod spodem. Ten proces nadal trwa i jest niewątpliwie najpiękniejszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła. I każdego dnia dziękuję Blondynowi i wysyłam Mu wszystko. I bardzo, bardzo cieszę się, że tak przepięknie wygląda i - zdaje się - promienieje miłością.
Życzę Mu, żeby też wybrał tę drogę zamiast tamtej o nazwie Blanty.

Przeciwnie -
bardzo Ci dziękuję,
kochanie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz