wtorek, 11 lipca 2017

Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady

- niezliczone pogrzeby Koniczka...
wyjście z szafy.

I poszło.
Trzy odjechały w niedzielę wieczorem,
pozostałe cztery - punktualnie o 8.30 w poniedziałek.
Popłakałam się - szczególnie przy Jo2, która jest nowa i jest jakby mną.
Znamy to.
W każdym razie, popłakałam się, one odjechały,
a ja poszłam pod prysznic, gdzie ktoś zostawił butelkę z apetycznie brzmiącym napisem
Mango & Macadamia.
Rzuciłam się na nią w nadziei, że być może znajdę tu szampon właściwy dla swoich włosów.
No i fuck-up.
To był żel pod prysznic:



Rozbawiona swoim rozkojarzeniem i tym afro,
z ufnością patrząca w przyszłość i po brzegi wypełniona cudowną miłością Sióstr
napisałam dziękczynny wpis na naszej grupie i wstawiłam zdjęcia.
Było o płakaniu, o tym, jak YoJO mi towarzyszyła w ubiegłym roku, jak przetransformowałam tamto - choć bólu jeszcze nie przeżyłam - i nie czuję złości, nienawiści, chęci zemsty ani nawet żalu.
Było o tym, jak cudowną jesteśmy dla siebie rodziną, a żadna z takiej nie wyrosła.
Było nawet o tamtym newsie.
Poszłam przywdziać kostium PoważnejPaniBiegłej, a tu zaczęły płynąć lajki,
a Foxy zapytała na Messengerze, czy ten wpis naprawdę miał być na wallu...
Za chwilę już miałam kolejną wiadomość od NiewątpliwiePotencjalnejSiostry, że taki piękny wpis i że jest ze mnie dumna.
OMG!
Dobrze, że wyjątkowo nie było tego, co zwykłam pisać na P&P.
Czyli poszło.
Odhaczyłam chyba już wszystkie lęki i koszmary,
wszystko się ziściło,
przeszłam przez swoje największe osobiste upokorzenia i odrzucenie,
przeżyłam ponownie swoje traumy.
Teraz już spokojnie mogę iść jeść czereśnie.

 
Mission accomplished.
It's your turn!!!
 
PS I dobrze, że ten wpis był przed masażem u Mai, bo niechybnie byłoby w nim zdjęcie w skarpecie à la Miguel, w którą to skarpetę kazała mi się wcisnąć Maja.
Oh Geez...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz