poniedziałek, 26 marca 2018

Karuzela Życia


I had a dream...

Kilkakrotnie miałam ten sen -
jeździłam po Brukseli tramwajem,
a za oknami kwitły magnolie.

Jeździłam obładowana torbami i pakunkami,
a na przystankach nie zdążałam dobiec do drzwi,
bo wszystko mi się wywalało z toreb.

Były tam wrotki, narty, jakieś zabawki.

Zabudowania były niskie, trasa kończyła się w parku.

Tak, ten sen mógł pojawić się pod wpływem pewnego zdjęcia od BrukselskiejBokserki - znanej pisarki, która nota bene była pierwszą kobietą piszącą młodego pokolenia, którą kojarzyłam z imienia i nazwiska po przyjeździe do Polski w 2005 roku. To dla Jej felietonów kupowałam gazety.



Czas po masażu Buddysty był czasem remanentu w torbach z zabawkami.
Ten czas właśnie dobiega końca.

Wczoraj podczas spotkania Półkowniczek Katarzyna - ta która podczas malowania najchętniej słucha Stromae - przeczytała swój tekst o wesołym miasteczku w Brukseli. Mieszkała tam kiedyś i nadal utrzymuje kontakt z tym miastem. 18 sierpnia, w jednej z brukselskich galerii, odbędzie się wernisaż Jej prac, na który zaprosiła mój tekst. Będzie tam zatem - w językach polskim i francuskim. O polecenie dobrej tłumaczki literackiej poproszę BrukselskąBokserkę.

I pewnie pojadę na ten wernisaż razem z tym swoim tekstem, bo przecież planujemy to od tygodni.
BrukselskiKolega w lipcu ma zawitać u mnie, a ja kiedyś tam miałam jechać do niego i uczyć się wywoływania RAWów.

Tak więc teraz dokończę jeszcze te porządki w zabawkach,
a w drugiej połowie roku pojadę - bez tobołów.
Bez nart!

A wrotki to może lepiej założyć na nogi, zamiast w torbie ciągać ze sobą po świecie??


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz